środa, 7 sierpnia 2013

Przeprosiny + opinia.

Cóż, myślę, że spokojnie można powiedzieć o zawieszeniu bloga, ponieważ ostatni post był wstawiony jakieś pół roku temu. Dwa miesiące temu zaszła niemiła wymiana zdań pomiędzy mną, a Sherleen, która powiedziała, że niedługo wstawi kolejny rozdział, ale jak widać - nic z tego nie wyszło. Z resztą, nie widzę sensu we wstawianiu czegokolwiek, ponieważ opowiadanie nie skończyło się nawet w połowie, nie wszystko jest pospisywane i nie wszystko będzie, ponieważ część kwestii była pisane smsami (niefortunnie wylądowałam w szpitalu, a tam neta brak), po czym uległy one usunięciu.
Swoją drogą, w ogóle jestem ciekawa, czy ktokolwiek jeszcze będzie tego posta czytał. Jeżeli tak, to proszę o opinię osoby, które miały do czynienia również z moim własnym blogiem pod adresem shinee-yaoistoryx3.blogspot.com i pamiętają, co tam zamieściłam. Niestety (a może i stety...) bloga usunęłam, jednak zastanawiam się nad otworzeniem kolejnego, gdzie zamieszczane byłyby nie tylko opowiadania z SHINee, ale również EXO, B.A.P, może U-KISS. Jednak nie wiem, czy komukolwiek spodobał się mój styl pisania, czy ktokolwiek by tego bloga odwiedzał, czytał i komentował - czy po prostu jest sens utworzenia kolejnego, który pewnie zginie w odmętach internetu. Prosiłabym o opinię głównie osoby, które znają mój styl (o ile udało im się go poznać po jednym, choć podobno udanym one shocie i jednym rozdziale rpg) i nie boją się komentować. ;)
Przepraszam w imieniu swoim i Sherleen za zaniedbanie tego bloga, jednak to nie ja spisywałam rpg i nie ja miałam je publikować. Tyle miałam do oznajmienia, dziękuję wszystkim, którym już pierwszy rozdział "Współlokatora z przypadku" przypadł do gustu ;)

~ Shimi

wtorek, 5 lutego 2013

Rozdział 1 ("Współlokator z przypadku")


AUTORKI: Kim Sherleen i Shimi~
PARING: 2min [SHINee]
OSTRZEŻENIA: przekleństwa
KWESTIE: Pisane w 1 osobie, liczby pojedynczej,
Choi Minho - kolor czerwony, pisane przez Sherleen.
- Lee Taemin - kolor czarny, pisane przez Shimi~




Szedłem brudnymi i ciemnymi uliczkami, czując się jak gówno. I to dosłownie. Dziewczyna, którą kochałem, z którą wiązałem plany na przyszłość, zdradziła mnie z najlepszym przyjacielem. A ja odkryłem to, przyłapując ich w łóżku. A później ze mną zerwała.
- Głupia suka - mruknąłem pod nosem, wchodząc do baru, aby się napić. Kochałem ją, a ona złamała mi serce. Alkohol zawsze pomagał na smutki. A przynajmniej pozwalał chociaż na kilka godzin zapomnieć. Usiadłem przy jednym ze stolików w kącie pomieszczenia i zamówiłem brandy.
   

Przechodziłem pomiędzy ludźmi, spiesząc się. Dzisiaj było wyjątkowo dużo klientów. Akurat podchodziłem do kolejnego, kiedy spojrzałem na jego twarz i oczy. Rzucały wszystkim i wszystkiemu wściekłe spojrzenie, w którym było jednak coś jeszcze. Coś, co krępowało mnie na tyle, że cofnąłem się o krok, potykając o czyjąś nogę. Na szczęście szybko złapałem równowagę i odwróciłem się na pięcie. W sumie, przychodziło do nas dużo złych, czy wściekłych osób, żeby zatopić smutki w alkoholu, powiesić wzrok na tańczących osobach, czy żeby spełniono ich seksualne wymagania. Jednak on wydawał się bardziej intrygujący, niż ktokolwiek inny.
 
 Wychylałem kieliszek za kieliszkiem, czując, że to wciąż za mało. W pomieszczeniu rozbrzmiewała muzyka, nieco mnie irytując, ale przecież nie mogłem kazać jej wyłączyć. Mogłem za to iść do domu i tam pić, ale tutaj alkohol nigdy się nie kończył. Wystarczyło, że zapłaciłem, a pieniędzy miałem dużo. Sami mi przynosili to, co sobie zażyczyłem i mogłem wlewać w siebie kolejne procenty. Wychyliłem kolejny kieliszek i zauważyłem, że butelka jest pusta. Podniosłem rękę, wzywając kelnera.   
 
Czułem się trochę dziwnie. Co mnie zaintrygowało jeszcze bardziej, to to, że przychodził do nas kilka dni pod rząd. Od dnia, kiedy pierwszy raz pochwyciłem jego wzrok, nie miałem odwagi do niego podejść i obsłużyć. Może to wyglądało dziwnie, jak podchodziłem do każdego, a jego omijałem szerokim łukiem, ale wolałem mu się przyglądać z daleka. Rzadko kiedy, zdarzało się tak, żeby ktoś noc w noc do nas przychodził i wlewał w siebie nieludzkie ilości alkoholu.
Znów miałem go ominąć, kiedy zauważyłem, że wszyscy siedzieli obsłużeni, tylko on znów poniósł rękę, a reszta pracowników zajęła się czymś innym. Wziąłem tackę w trzęsące się ręce i podszedłem do niego niepewnym krokiem, wymuszając firmowy uśmieszek. Oby nie wziął mnie za babę.
- Czego pan sobie życzy?
 
  - Butelkę koniaku - złożyłem zamówienie, patrząc na kelnera, który do mnie podszedł. Myślałem, że to chłopak, chociaż miał naprawdę kobiece rysy twarzy. Zaśmiałem się gorzko. Gdyby nie moje przygnębienie i chęć zniknięcia z tego świata, to pewnie rzuciłbym mu jakiś komplement. Bo był śliczny, ale tego nie zrobiłem. Chciałem swój koniak i to jak najszybciej. Musiałem zapomnieć o tej ździrze i sukinsynu, który mi ją odebrał.  
 
Już otwierałem usta, żeby zapytać, czy aby na pewno wszystko w porządku i czy ewentualnie nie zamówić taksówki, jednak z doświadczenia wiedziałem, że klienci nie lubili takich pytań.
Mimo wszystko, przeszedł mnie dreszcz, kiedy na mnie spojrzał. W jego oczach widziałem prawdziwy ból i złość. Jednak odwróciłem się, żeby szybko przynieść zamówienie.
- Czegoś jeszcze pan sobie życzy? - zapytałem, stawiając butelkę na jego stoliku.
 
  - Spokoju - odpowiedziałem i od razu zapełniłem całą szklankę, wychylając ją jednym haustem. Trunek wywołał piekące uczucie przy połykaniu, ale to nic w porównaniu z bólem, jaki czułem w sercu. Ponownie napełniłem szklankę i ją wychyliłem. Miłość, najgorsze, co cię może spotkać.   
 
Zawsze żal mi serce ściskał, jak widziałem ludzi w takim stanie. A on musiał mieć nieźle mocną głowę, bo pił praktycznie bez umiaru, a jeszcze umiał normalnie odpowiadać.
- Wszystko w porządku? - nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zadać pytania. I tak było głupie, bo kto normalny robił tak jak on?
 
  Spojrzałem na niego i stwierdziłem, że to najbardziej irytujący kelner, jakiego spotkałem.
- A czy wyglądam, jakby było? - spytałem z nutką sarkazmu w głosie. Byłem niegrzeczny, ale miałem gdzieś w tym momencie wszelkie formy grzecznościowe i tą pierdoloną etykietę. Wychyliłem kolejną szklankę i złapałem za butelkę, aby ponownie ją napełnić. Łatwiej by było pić z gwintu, ale zachowałem chociaż te ostatnie resztki przyzwoitości. Nie to, co ta suka  
 
- P-przepraszam - wyjąkałem i odszedłem, wcześniej się kłaniając. Brak kultury nie był dla mnie czymś nowym. Liczyłem na to, że w końcu się stąd zabierze i nie wróci prędko, bo budziła się we mnie litość, jak na niego patrzyłem. Nieważne, że przynosił zyski, jak każdy klient. Już tak miałem, że podchodziłem do każdego emocjonalnie.
Zanim się obejrzałem, skończyła się moja zmiana. Z resztą dobrze, bo już nogi mi odpadały.
 
 Kiedy opróżniłem kolejną butelkę, czułem, że już dalej nie dam rady. Wstałem od stolika, rzucając pieniądze na stół. Dość sporo ich rzuciłem i pewnie za dużo, ale mam to gdzieś. Ktoś będzie miał szczęście, bo mu się trafi naprawdę wysoki napiwek. Ruszyłem chwiejnym krokiem do wyjścia, czasem na kogoś wpadając, ale nawet przepraszam nie powiedziałem, bo po co? Byłem pijany w trzy dupy. Powinni byli zrozumieć. Wyszedłem na zewnątrz i uderzył we mnie chłód nocnego powietrza. Nieco mnie też zemdliło, więc złapałem się za brzuch, zginając nieco.
- Dziwka - mruknąłem pod nosem.
  
 
Kątem oka widziałem jeszcze, jak rzucił pieniądze na stół. Pokręciłem głową i poszedłem się przebrać. Albo ja zrobiłem to tak szybko, albo ten gościu był tak schlany, że ledwo chodził, bo zdążyłem się wyszykować, a on dopiero zamknął za sobą drzwi. Poczekałem chwilę, żeby się z nim nie zetknąć i podążyłem w kierunku wyjścia, czasem strącając czyjąś rękę z mojego tyłka. Ech...
Wyszedłem i nie rozglądając się, poszedłem w stronę swojego mieszkania. Jednak moją uwagę zwrócił jakiś huk.
 
  - Szlag by to - wybełkotałem, kiedy wpadłem na kosz na śmieci i wylądowałem na chodniku. Spróbowałem się podnieść, ale nie dałem rady. Byłem zbyt pijany i moje ciało ważyło teraz tonę. Czułem się jakbym wpadł do zbiornika ze smołą, tak powolne miałem ruchy. Jęknąłem, opadając na chodnik, zrezygnowany. Noga mnie bolała. Pieprzyć to, najwyżej zasnę tak, jak leżę.  
 
Odwróciłem powoli głowę, lekko wystraszony. Nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać o drugiej w nocy, robiącego taki hałas.
- W porządku?! - Podbiegłem do wcześniej obsługiwanego przeze mnie klienta. Oby nie trzeba było wzywać pogotowia.

  
Usłyszałem czyjeś wołanie. Spojrzałem na pochylającą się nade mną postać. Wyglądał znajomo. Czyżby to ten kelner?
- Taaa, poleżę sobie tutaj - wybełkotałem w odpowiedzi, machając lekceważąco ręką. Chociaż nią mogłem normalnie poruszać.
   
 
Mówił. Wróć, bełkotał, ale to zawsze coś. Przynajmniej był przytomny.
- Da pan radę się podnieść? - zapytałem i podłożyłem jedną rękę pod jego tors, usiłując mu chociaż trochę pomóc. Był ciepły, letni wieczór, więc przez cienką koszulkę, która go okrywała, czułem dobrze wyrzeźbione mięśnie.
 
  Popatrzyłem jedynie na niego. Czy on był głupi, czy jak? Gdybym dał radę wstać, to bym tutaj nie leżał. Mimo to spróbowałem usiąść. Udało się. Teraz tylko podnieść się na nogi i jakoś doczołgać do domu. Sam nawet nie wiem, po co. A no tak, przebrać się. Pewnie śmierdziałem. Spróbowałem wstać, ale nie dałem rady.  
 
- Gdzie pan mieszka? - Spróbowałem ponownie pomóc mu wstać. Już prawie, niech się trochę wysili! W sumie ja mieszkałem niedaleko, ale na pieszo i tak byśmy się nie doczołgali. Jedyną opcją była taksówka. Teraz pytanie, czy puścić go do jego domu samego, czy zatachać go do siebie?
 
  Znowu nie odpowiedziałem na jego pytanie. Po co mu to wiedzieć? Ponownie spróbowałem się podnieść i udało mi się. Z jego pomocą, ale się udało. Zrobiłem krok do przodu i już po chwili opadłem na niego. Do moich nozdrzy dotarł zapach papierosów, mieszanki perfum i czegoś jeszcze. Czegoś słodkiego. Pomarańcz i... wanilia? Nie, to nie to. Wziąłem wdech. Migdały. Pomarańcza i migdały. Uśmiechnąłem się nieco i już po chwili osunąłem się w ciemność.  
 
Syknąłem, kiedy zderzyłem się z twardym chodnikiem. Pięknie, po prostu pięknie. Mężczyzna był ciężki, więc dopiero po dłuższej szamotaninie udało mi się spod niego wydostać. Zasnął. Generalnie mogłem go tu zostawić, bo i tak by nic nie pamiętał, ale nie miałem sumienia. To mnie naprawdę kiedyś zgubi.
Zamówiłem taksówkę, do której z pomocą kierowcy, udało się go wciągnąć. To aż dziwne, że się nie obudził. Po chwili jednak, znaleźliśmy się pod drzwiami klatki mojego wieżowca. Dobrze, że była tam winda, bo inaczej nie udałoby mi się go zatachać do mieszkania i cudem usadowić na kanapie.
 
 Obudziłem się w kompletnie nieznanym sobie miejscu. Pierwsze, co zobaczyłem to stolik do kawy. Leżałem na kanapie i łeb mi pękał, jakby ktoś go ściskał dwoma łomami. Masakra. Jęknąłem, próbując się podnieść, ale i tak zaraz opadłem z powrotem na miękki mebel. Gdzie ja byłem? I jak się tutaj znalazłem? Jedyne, co pamiętałem to zapach pomarańczy i migdałów. Nic więcej.  
 
Zdążyłem ogarnąć się w łazience, żeby zmyć z siebie zapach papierosów i alkoholu. Wysuszyłem włosy i złapałem mleko bananowe. Najlepsze, co mogło być, po ciężkich godzinach w pracy. Już miałem wejść do sypialni, ale usłyszałem cichy, niezadowolony jęk. Domyśliłem się, że to mój gość, więc wszedłem do pokoju, w którym się znajdował i zapaliłem lampkę, żeby nie razić go światłem.
 
  Zakryłem oczy ręką, kiedy nagle ktoś zapalił obok mnie lampkę. Po chwili odsłoniłem je, mrużąc lekko i spojrzałem na tego kogoś. Kelner z baru, w którym piłem?
- Co ja tutaj robię? - spytałem zachrypniętym głosem. Odchrząknąłem nieco. Cholernie mnie suszyło, a głowa napierdzielała jak nigdy.
  
 
- Nie ma za co - prychnąłem. Choć w sumie, to nic dziwnego, że nie pamiętał.
- Wyszedłeś z baru i miałeś bliskie spotkanie z koszem na śmieci. Usiłowałem cię podnieść, a kiedy już się udało, zachciało ci się spać, a że było mi ciebie szkoda, jesteś tutaj - odpowiedziałem i poszedłem po butelkę wody i aspirynę. Wyglądał jak siedem nieszczęść.
 
  - Dzięki - powiedziałem. Zrobiło mi się nieco głupio, bo musiał się mną zająć zupełnie obcy mi człowiek. No i ja od razu burczeć, zamiast normalnie podziękować. A przecież wcale nie musiał mnie zabierać do siebie do domu. Równie dobrze mógł mnie tam zostawić albo znaleźć adres w dowodzie i wsadzić do taksówki.  
 
- Nie ma sprawy. - Usiadłem naprzeciwko niego, starając się nie być za głośno. Wiedziałem, jak człowiek się czuje na kacu. Powinienem był czuć strach, bo zupełnie obcy, dużo większy i pewnie silniejszy człowiek siedział w moim mieszkaniu. Jednak bardziej zacząłem się zastanawiać nad smutkiem, który wyraźnie widać było w jego oczach.
 
  Wypiłem aspirynę, którą mi dał i spojrzałem na niego.
- Choi Minho, a ty? - przedstawiłem się. Trochę głupio by było, gdybym nie znał jego imienia. Przyjrzałem mu się. Był naprawdę śliczny jak na chłopaka i łatwo by było pomylić go z kobietą. V-line, duże w kolorze czekolady oczy, mały nosek i jasna cera. Do tego sięgające ramion karmelowe włosy.
   
 
- Lee Taemin. - Widziałem, jak lustrował mnie wzrokiem. To trochę krępowało. I tak się sobie dziwiłem, że już byłem w stanie z nim rozmawiać. Czyli...już miałem się nie zwracać do niego "pan"?
- Lepiej, jeśli się położysz. Jest późno, a po takiej ilości alkoholu, na pewno jesteś śpiący - zwróciłem się do niego. Sam też bym chciał już spać, bo praca i dodatkowe dźwiganie takiego cielska do mieszkania do łatwych nie należało.
 
 - Może powinienem wrócić do siebie? Skoro już się obudziłem - mruknąłem, wstając. Musiałem do łazienki. Łeb dalej mnie bolał i nieco się zachwiałem, ale udało mi się złapać równowagę.
- Gdzie masz łazienkę? - spytałem.
  
 
- Jeszcze nie funkcjonujesz normalnie, więc możesz zostać i jak wyjdziesz, to zaraz po prawo - pomogłem mu doczłapać do łazienki. Niech się pospieszy, bo chciałem już spać...
 
 Załatwiłem się i przemyłem twarz wodą. Śmierdziałem alkoholem, śmietnikiem i fajkami. Rozejrzałem się po łazience. Ładnie w niej pachniało. Czyżby kadzidełka o zapachu czekolady? Ten chłopak chyba lubił słodycze, bo sam pachniał, jakby był jednym z nich. Wyszedłem z łazienki i wróciłem na kanapę, opadając na poduszkę.   
 
- Dobranoc - mruknąłem jeszcze, zanim zniknąłem za drzwiami swojej sypialni. Byłem zbyt zmęczony, żeby myśleć o konsekwencjach, wynikających z przetrzymywania Minho u siebie. Sen - tylko to miałem w głowie.
  

- Dobranoc - odpowiedziałem cicho i zamknąłem oczy. Zastanawiało mnie, dlaczego mi pomógł? Dlaczego zabrał do siebie do domu i pozwoli zostać na noc, mimo że już się obudziłem? W ogóle mnie nie znał, a mimo to... Westchnąłem i zapadłem w sen, po raz pierwszy od tygodnia nie myśląc o Yuri i Changminie.